Opowieść grupowa

... czyli o wszystkim i o niczym ...

Moderatorzy: Konsul, Pretorianin, Moderatorzy Hyde Parku

Awatar użytkownika
Zbigniew
Co-OP Legionista
Posty: 102
Rejestracja: środa, 3 sierpnia 2016, 15:09
Medals: 14
Gender:
Status:
Offline

AO Optio Uczestnik zlotów IX Kohorty Mecenas IX Kohorty Złoty Medal Igrzysk IX Kohorty

Opowieść grupowa

Post autor: Zbigniew » czwartek, 8 lutego 2018, 20:24

-Jak pewnie wiesz badałem sprawę tajemniczych morderstw od dłuższego czasu, pościg za sprawcą był długi a tu po raz pierwszy miałem szansę na konfrontację-powiedział Yahel do którego coraz szybciej wracały siły, co prawda w głowie szumiało mu od wypitego alkoholu ale przynajmniej zagłuszało to choć w części nieznośny ból pochodzący z rany na boku.
-Słyszałem o tej sprawię ale nie wiedziałem że król wynajął do niej mściciela-powiedział rycerz którego myśli krążyły pomiędzy giermkiem który leżał nieopodal a podejrzaną sprawą związaną z tym człowiekiem.
-Twój król wynajął mnie dwa lata temu abym rozwiązał sprawę morderstw na terenie całego królestwa, sprawca zawszę wycinał jakiś symbol na ciałach ofiar który wskazywał na miejsce następnego morderstwa, zwykle miejsce to było oddalone wystarczająco daleko abym nie miał szans na dotarcie tam na czas co wskazuje na dwóch lub więcej sprawców- dłuższa wypowiedź zmęczyła go i umilkł na dłuższą chwilę, Kael cierpliwie czekał aż mściciel będzie w stanie mówić dalej co nastąpiła zaraz po tym jak Yahel doszedł do siebie i podjął dalej:
-Niedawno zdarzyła się pierwsza szansa na schwytanie sprawców, po wyczerpującej podróży dotarłem do stolicy aby zmierzyć się z mordercą bądź mordercami, po złożeniu krótkiego raportu u króla poczułem potężną magię, ruszyłem w stronę z której pochodziła i spotkałem tam stwora o ciele księżniczki, a dalszą część już znasz- po tej przydługiej wypowiedzi mściciel skinął na giermka i powiedział:
-Rozmowa na temat tego czemu mnie uniewinniono powinniśmy jednak zostawić na później, twój giermek wymaga natychmiastowej interwencji, a ja wiem jak mu pomóc- powiedział jednocześnie unosząc pytający wzrok na rycerza i medyka.
-Panie on ma rację, chłopak jest na skraju wytrzymałości, a ja nie jestem w stanie mu pomóc-powiedział medyk i spojrzał na Owena czekając na jego decyzje.
-Dobrze pomóż mu jeśli potrafisz- odparł Kael i skinął głową w stronę Dekusa.
Po krótkiej chwili Yahel podszedł do giermka zdjął swój amulet żelazny naszyjnik a z jego palca wskazującego u prawej ręki wyrósł nagle pazur którym nie powstydziłby się żaden drapieżnik, lewą ręką założył amulet giermkowi i przycisnął palec z pazurem do symbolu wagi na tej dziwnie wyglądającej ozdobie. W izbie można było odczuć wstrząs gdy pazur zetknął się z amuletem, a ciałem chłopaka wstrząsnął potężny dreszcz wyginając jego ciało, giermek Kaela po tym opadł na ławę na której położył go wcześniej rycerz, po krótkiej chwili ciszy podopieczny rycerza otworzył oczy i powiedział słabym głosem patrząc na Yahela:
-Co się stało?- na to pytanie Kael głośno westchnął i zdjął rękę z rękojeści miecza którą odruchowo na niej zacisnął gdy zobaczył pazur pojawiający się w palcu mściciela, skonfundowany medyk wbijał wzrok w dłoń Yahela w której nie było śladu żadnego pazura który widział wcześniej.

Awatar użytkownika
Dequ
Fabri
AO St. Legionista
Posty: 43
Rejestracja: piątek, 17 lipca 2015, 21:54
Medals: 1
Lokalizacja: Szczecin
Gender:
Status:
Offline

AO Optio

Opowieść grupowa

Post autor: Dequ » niedziela, 11 lutego 2018, 01:19

[Wydarzenia opisane w tym poście są swego rodzaju wspomnieniami/retrospekcjami dziejącymi się w głowie nieprzytomnego Dekusa, przy jednoczesnym toczeniu się akcji opisanej w postach powyżej]

Zbieranie drewna na opał nie należało do ulubionych zajęć 7-letniego Dekusa. Niewielki las położony niedaleko farmy gdzie mieszkał wraz z rodzicami był głównym źródłem surowca. Z niewielką siekierką w ręku przemierzał leśne tereny. Zwykle każda wyprawka w przypadku chłopaczka trwała nadzwyczaj długo. Tuż za lasem znajdował się niewielki garnizon. Dekus często wymykał się od codziennego obowiązku i beztrosko podziwiał trening, musztrę oraz wartę dzielnych żołnierzy. Siadał rozmarzony na niewielkim kamieniu,z którego rozpościerał się wspaniały widok na centralny plac obozowiska. Potrafił zadumać się na tak długo, że całkowicie tracił poczucie czasu.
" - Tylko tyle nazbierałeś ? " - stanowczy głos ojca szybko sprowadził na ziemię młodego marzyciela, obok którego leżała niewielka sterta gałęzi i nieliczne kawałki sękatego drewna.
" - Przepraszam tatku. Już biorę się do pracy " - odpowiedział przestraszonym głosem Dekus. Wiedział, że z ojcem nie ma żartów.
" - Musisz w końcu przestać marzyć o tym całym rycerstwie. Jak ty chłopie sobie wyobrażasz, że chłopak z takiej rodziny jak nasza, zwyczajny, prosty miałby nagle stać się wielkim rycerzem. - szyderczy śmiech opiekuna tylko rozgniewał młodzieńca.
- " Jeszcze zobaczysz ! " - krzyknął zaciskając siekierkę. Ojciec oddalił się od swego syna w stronę domu, dając mu do zrozumienia, że jego cierpliwość ma swoje granice.
Wyprawka po drewno już nabierała właściwego kierunku, gdy nagle w centrum zainteresowania młodego drwala znalazł się niewielki nietoperz. Zaintrygowany, zaciekawiony Dekus rozpoczął podążać za zwierzęciem. Latające stworzenie przysiadło na pniu rozpościerając swe skrzydła, jakby chciało zrobić sobie krótką przerwę od dłuższego latania. W głowie chłopaczka pojawił się pomysł złapania nietoperza. Powolnym krokiem, zważając na każdy ruch zbliżał się bezszelestnie w stronę pnia. Już był gotów rzucić się na zwierzę, gdy nagle coś zaplątało się w jego nogi sprawiając, że runął on twarzą prosto w leśne runo brudząc się przy tym niemiłosiernie. Dźwięk upadającego Dekusa odstraszył nietoperza, który wznosząc się zniknął wśród koron drzew.
Po szybkiej korekcji swojego położenia i uwolnienia nóg młodzieniec stanął na nogi. Jednakże wśród rozplątanych plączy i gałęzi znajdowało się coś jeszcze. Kształtem przypominało jakby księgę. Dekus sprawnie rozpoczął wydobywanie rozkopując dookoła ziemie. Jego oczom okazała się ogromna o ciemnym kolorze księga. Z racji swego pochodzenia umiejętność czytania nie należała do specjalności chłopaczka. Potrafił on jedynie powolnie odczytywać pojedyncze litery.
" V-a-r-i-t-a-s ". Tak brzmiały litery znajdujące się na pierwszej stronie księgi. Ciekawski i dociekliwy Dekus postanowił otworzyć księgę. Wtem nastała ciemność. Z okolicy zniknęły wszelkie drzewa. Zapanowała totalna cisza.
" Tato , tato , mamo, ktokolwiek ! " - krzyczał rozpaczliwym głosem. " Pomocy, ratunku, gdzie ja jestem ! " - kontynuował.
Wołania przerwało jasne zbliżające się w jego stronę światło, które w pewnym momencie niczym spadająca gwiazda uderzyła w ziemię rozświetlając podłoże. Dekus spostrzegł, iż na ziemi ukazują się jakieś zamglone jakby zamazane obrazy. Z pozycji skulonej niczym przestraszony przed złym właścicielem pies, powstał. Na podłodze czy też czymś co ją przypominało obrazy jakie ukazały się młodzieńcowi były dla tak młodego umysłu nie tylko niezrozumiałe ale i na swój sposób przerażające. Widział on śmierć nieznanych mu ludzi, wszechobecną krew, dziwne postacie o zwierzęcej posturze, dźwięki jakby rzucanych zaklęć, coś na kształt walki dwóch wielkich magów i ogromnego kryształu oraz co rusz pojawiała się niepasująca do reszty piękna urodziwa kobieta. Obrazy przemijały tak szybko, że nie dało się do końca zidentyfikować pojedynczo żadnej ze scen. Nagle obraz zamarł zaś rozległe dookoła młodzieńca światło zaczęło skupiać się w jednym miejscu i stało się tak jasne, że Dekus musiał zakryć oczy by nie oślepnąć. Gdy wydawać by się mogło cała kondensacja miała już się zakończyć, blask zaczął zmierzać w kierunku chłopaczyny. Niczym woda u topielca przeniknęła poprzez usta do wewnątrz jego ciała. Uczucie bezruchu, nie mocy, braku kontroli nad ciałem towarzyszyło Dekusowi przez jakiś czas gdy nagle ustało. Padł na ziemię niczym bezwładna kłoda. Po chwili jednak jakby przebudził się z dziwnego koszmarnego snu. Otworzył on oczy i ku jego zdziwieniu wcale nie znajdował się w lesie. Przed nim ukazała się kobieta o wspaniałej urodzie, słodkim uśmiechu, z ręką skierowaną w stronę giermka. Zdezorientowany Dekus rozejrzał się w około. Znajdował się nieopodal stajni na nad dworskim placu królewskiego pałacu.
"- Te giermek, ile księżniczka Flawia ma czekać aż pomożesz jej dosiąść wierzchowca " - pojawił się z oddali głos
- Flawia ? Przecież, przecież, to jest ta kobieta, którą przed chwilą widziałem. - pomyślał zagubiony Dekus.
" - Księżniczko grozi Ci niebezpieczeństwo " - chciał krzyknąć, jednakże nie mógł wypowiedzieć ani jednego słowa. Niczym nieznana mu dotąd moc kontrolująca go nie pozwała mu wypowiedzieć choćby jednego słowa. Złapał się za gardło sprawdzając czy aby na pewno wszystko jest na swoim miejscu.
" - Głuptasku, nie wygłupiaj się, pomóż mi" - przerwał kobiecy głos. Flawia choć była księżniczką każdego traktowała na równi. Nie uważała się za kogoś z wyższych stref. Do każdego odnosiła się z uśmiechem oraz szacunkiem. Miły w barwie głoś uspokoił Dekusa, który to chwycił jej rękę. Gdy tylko ich dłonie splotły się w obojgu pojawiło się niesamowite uczucie. Uczucie tak miłe, tak przyjemne, tak ciepłe, że każde z nich za nic nie chciało puścić ręki drugiego. Chwila pozornie krótka trwała mogło by się wydawać wiecznie. Dwie osoby splątane niczym magiczną nicią uczuć trwało zapatrzone w siebie. Pragnienie wzajemnego pożądania było tak silne, że nic nie było w stanie go przerwać. Niestety. W pewnym momencie Dekus poczuł jak traci kontrolę nad swoim ciałem. Przeszły go dreszcze, twarz oblał zimny pot. W okolicach klatki piersiowej czuł ucisk ciepła zaś po chwili dość silny wstrząs. Giermek otworzył oczy a jego oczom ukazała się twarz Yahela spoglądającego na swoją rękę.
“So comes snow after fire, and even dragons have their endings.”
- J.R.R. Tolkien (or G.R.R. Martin?)

Awatar użytkownika
Jaroczaro
Pretorianin
Co-OP Optio
Posty: 911
Rejestracja: niedziela, 3 stycznia 2016, 12:56
Medals: 15
Gender:
Status:
Offline

RO Optio Uczestnik zlotów IX Kohorty Mecenas IX Kohorty

Opowieść grupowa

Post autor: Jaroczaro » niedziela, 11 lutego 2018, 13:45

W karczmie panował gwar, w końcu był to najbardziej uczęszczany zajazd głównego traktu między Heren a Aredorem. Na zewnątrz panował już zmrok i zabawa w karczmie trwała w najlepsze. Pewien pijany w sztok barczysty mężczyzna, który właśnie dostał soczystego liścia od kelnerki, którą złapał tam gdzie nie powinien, rozglądał się za kimś aby dać upust nagromadzonym emocjom. W rogu sali spostrzegł idealną ofiarę. Szczupły mężczyzna średniego wzrostu wisiał półprzytomny nad kuflem piwa. Energicznym ruchem wstał i ruszył w kierunku swojej ofiary. Z impetem runął na ławę obok mężczyzny. Był tak masywny, że z kufla na stole wylała się część zawartości. Wielgachną dłonią walną podróżnika w plecy po czym objął w żelaznym uścisku - kolego - hic - ty mas juz chyba dosyć - hic - pozwól ze zajmę się twoim kuflem. Wsak my podróznicy musi - hic - my sobie pomagać
Zanosząc się rubasznym śmiechem podniósł kufel do ust i wypił zawartość duszkiem po czym runął uderzając głową o blat stołu. Drugi mężczyzna podniósł sporej wielkości tobołek i zataczając się ruszył do wyjścia. Na zewnątrz wyprostował się i spokojnym krokiem udał się w kierunku stajni gdzie czekał na niego osiodłany wierzchowiec. Zgodnie z jego poleceniem koń miał być cały czas gotowy do drogi. Tym razem nie musiał się jednak spieszyć w karczmie panowała wieczna zabawa i minie przynajmniej doba zanim ktoś zorientuje się, że facet leżący na stole nie jest pijany tylko martwy. Oczywiście nikt nie pozna prawdziwej przyczyny zgonu, jego metody charakteryzowały się nienagannym profesjonalizmem. Wyjeżdżając z zajazdu, upewniwszy się, że nie ma nikogo w pobliżu wyciągnął z kieszeni mały zwój. Na zwoju, napisane czerwonym atramentem, odbijało się w blasku księżyca jedno słowo. Tylko wtajemniczeni byliby w stanie je rozszyfrować.
Yahel Mściciel z Tarpy

Awatar użytkownika
Zbigniew
Co-OP Legionista
Posty: 102
Rejestracja: środa, 3 sierpnia 2016, 15:09
Medals: 14
Gender:
Status:
Offline

AO Optio Uczestnik zlotów IX Kohorty Mecenas IX Kohorty Złoty Medal Igrzysk IX Kohorty

Opowieść grupowa

Post autor: Zbigniew » poniedziałek, 12 lutego 2018, 19:43

-Jak to możliwe- wyszeptał w osłupieniu Kael podchodząc do swego giermka.
-Przecież mówiłem że jestem w stanie mu pomóc, miej trochę zaufania rycerzu w końcu zapowiada się że będziemy razem współpracować przy rozwiązaniu tej sprawy-odparł Yahel nie do końca rozumiejąc co rycerz ma na myśli.
-Jak sprawiłeś że on przemówił?- powiedział całkiem zdziwiony Owen i przerwał mścicielowi który chciał odpowiedzieć na to dziwne pytanie.
-On jest niemową mścicielu odkąd go znam nie wypowiedział ani jednego słowa-dokończył i spojrzał giermkowi prosto w oczy.
Dekus złapał się za gardło i zdziwiony spojrzał na Yahela próbując coś powiedzieć lecz nie był w stanie coś nie pozwalało mu ponownie się wypowiedzieć jak zrobił to chwilę temu co wprawiło go nawet w większe osłupienie niż jego mistrza.
-Jeśli to co mówisz jest prawdą to przyczyna jego dolegliwości była magiczna, albowiem przerwałem przepływ magi w jego ciele używając tłumiących umiejętności mojego naszyjnika-wyjaśnił Yahel i wyraźnie się zamyślił.
-Chłopcze czy możesz mówić?-zapytał Kael dla pewności lecz wiedział co oznacza gest wykonany w stronę gardła przez giermka, Dekus od razu pokręcił głową upewniając rycerza w jego przekonaniu.
-Znam tylko jedno zaklęcie zdolne do trwałego uniemożliwienia komunikowania się z innymi, i mam dla was dobrą i złą wiadomość-powiedział Yahel i wrócił wspomnieniami do wydarzeń sprzed kilku lat.

______________________________________________________________________________________________________________
*7 lat przed wydarzeniami z karczmy*
Królestwo Heren

Do ogromnej jaskini położonej gdzieś w górach weszła postać owinięta w śnieżnobiały płaszcz z zwisającym z szyi amuletem z symbolem wagi, w głębi jaskini zobaczył piątkę postaci oświetlonych dziwnym czerwonawym światłem zdającym się bić od ogromnego kryształu pośrodku jaskini unoszącego wysoko nad głowami postaci w głębi jaskini.
-Ile można czekać Yahelu, znowu się spóźniłeś jak tak dalej pójdzie to wezwę do tej pracy bardziej punktualnego mistrza-powiedziała surowo postać najbliżej wyjścia, o twarzy poznaczonej śladami po okropnych poparzeniach, ubranej w podobny do przybysza płaszcz i z identycznym naszyjnikiem zwisającym z szyi, jedyną różnicą w ich wyglądzie była tarcza na plecach starszego z wizerunkiem wilka i miecz przytroczony do pasa z prostą rękojeścią.
-Wybacz mistrzu Mozahu, zatrzymało mnie moje zadanie na zachodzie-powiedział spokojnie Yahel, albowiem wiedział że jego były mentor nie powierzyłby zadania związanego z tym legendarnym więźniem nikomu innemu z ich organizacji.
-Czy możemy przejść do rzeczy?-powiedział mag z brodą sięgającą do pasa i laską zakończoną purpurową kulą.
-Myrionie słyszałem że cierpliwość powinna być jedną z cech nadwornych magów, albowiem zobowiązują się do wykonywania każdego z poleceń króla u którego służą w zamian za możliwość przeprowadzania swych eksperymentów-zadrwił mężczyzna o spokojnym obliczu, od którego jednak biła stanowczość wojownika który spędził pół życia na polach bitew.
-Przestań drwić wielki mistrzu, nie po to się tu spotkaliśmy-powiedziała postać która do tej pory wlepiała swój bezbrzeżnie smutny wzrok w kryształ wiszący pod sklepieniem, a na dźwięk jego głosu Yahel wykonał pełen ukłon co było trudne w tym stroju lecz mściciel wiedział że w pobliżu byłego mentora musi zachowywać się odpowiednio, albowiem postacią która właśnie przemówiła była ni mniej ni więcej królem Heren zwanym za plecami Smutnym Girionem ze względu na swą twarz stale wygiętą w grymasie bezbrzeżnego smutku, miało to podobno związek ze śmiercią królowej przy porodzie, mówiło się także że jedyną osobą widzącą jego uśmiech po tej tragedii była jego córka Gladia.
-Wybacz królu, starałem się wyłącznie rozluźnić atmosferę-powiedział nagle pełen powagi co wywołało zdziwienie na twarzy osoby stojącej za wielkim mistrzem zakonu Gorotha o nosie wyglądającym jak dziób drapieżnego ptaka i kruczoczarnych włosach, Yahel miał okazję poznać zarówno wielkiego mistrza Kleistena jak i jego następcę Uzgotha stojącego za jego plecami, znajomość ta dała mu wiedzę o tym ze wielki mistrz nigdy nie przestaje drwić i po raz pierwszy widział go poważnego.
-Mozahu stary przyjacielu jesteś pewien że twój uczeń jest odpowiednią osoba do tego zadania-spytał król.
-Już o tym rozmawialiśmy królu, Yahel już nie jest tym młodzieńcem który trenował pod moim okiem, jest mistrzem jak ja przeszedł wszystkie próby a jego umiejętności najlepiej nadają się do tego zadania, nie ma lepszego kandydata-na ostanie słowa położył wyraźny nacisk.
-Dobrze już dobrze, po prostu nie mogę się przyzwyczaić do myśli że ten chłopak który nie tak dawno łaził za tobą i patrzył na wszystko co robisz ma teraz tą samą pozycję w waszej organizacji co ty-powiedział trochę życzliwszym głosem i po chwili dodał:
-Yahelu twoim zadaniem będzie poznanie sekretów księgi Varitasa i znalezienie sposobu na jej zniszczenie lub unieszkodliwienie, nie nakładam limitu czasowego na to zadanie, czy podejmujesz się wykonania zadania?-wyrecytował zdanie po którym mściciel przyjmował zadanie lub nie.
-Przyjmuję zadanie i uroczyście przysięgam że zadanie to wypełnię lub zginę próbując-podekscytowany Yahel przyjął zlecenie bez zastanowienia co wywołało grymas niezadowolenia na twarzy jego byłego mentora, albowiem w głębi serca chciał aby ten odrzucił propozycję która mogła skazać go na całe życie prób bezowocnego szukania rozwiązania a Mozah w głębi serca uznawał tego narwanego młodzieńca za swego syna choć nie wiązały ich więzy krwi.
-Dobrze przejdźmy zatem do szczegółów, Myrionie możesz zaczynać-powiedział król rozpoczynając najdłuższy dzień w życiu młodego mściciela.

Awatar użytkownika
Klonus
AO St. Legionista
Posty: 362
Rejestracja: środa, 3 sierpnia 2016, 21:12
Medals: 17
Lokalizacja: Bydgoszcz
Gender:
Status:
Offline

AO Optio Uczestnik zlotów IX Kohorty Mecenas IX Kohorty Brązowy Medal Igrzysk IX Kohorty

Opowieść grupowa

Post autor: Klonus » czwartek, 15 lutego 2018, 22:31

Keal wysłuchał opowieści Yahela. Po głowie chodziły mu niezbyt przyjemne myśli. Słyszał o Księdze Varitasa, zbiorze wszelkiej zakazanej wiedzy i kluczu do wszelkiego poznania. Zawsze uważał tę historię za kolejną bajkę dla niegrzecznych dzieci. Z drugiej strony gdyby się zastanowić, sporą część życia ganiał za tego rodzaju historiami i spora część z nich okazywała się prawdą. Czemuż ta miałaby nią nie być? Bo przepowiadała koniec świata i ogólny chaos? Z tym też się zetknął i jakoś żyje.
Niemniej imię Varitasa mimo minionych lat od wojny magów, było wciąż żywe i otwierało wiele ciemnych miejsc, do których normalnie Kael nie chciałby zaglądać. Tym razem jednak w całość sprawy wplątani zostali zarówno rodzina królewska jak i jego towarzysz, z którym zdążył się zżyć. Przypomniał mu się fragment dawno czytanego poematu heroicznego: "To miało być kolejne zadanie, miałem zarobić trochę złota. Gdzieś po drodze sprawa zrobiła się osobista".
- Chłopcze - zwrócił się do giermka by odgonić złe myśli - nie sądziłem, że jesteś nekromantę.
Chłopak zrobił przerażoną minę. Gestem próbował pokazać, że jest niewinny.
- Jest tu raczej ofiarą niż winowajcą - powiedział Yahel.
Kael odwrócił się do mściciela. Czyżby nie zrozumiał sarkazmu?
"[...]wola naciśnie na Formę, ciało to tylko podła Materia[...]" Jacek Dukaj "Inne pieśni"

Awatar użytkownika
Zbigniew
Co-OP Legionista
Posty: 102
Rejestracja: środa, 3 sierpnia 2016, 15:09
Medals: 14
Gender:
Status:
Offline

AO Optio Uczestnik zlotów IX Kohorty Mecenas IX Kohorty Złoty Medal Igrzysk IX Kohorty

Opowieść grupowa

Post autor: Zbigniew » poniedziałek, 19 lutego 2018, 14:59

Yahel głośno westchnął i pokręcił głową, przez okno do izby wpadało nikłe światło przypominające o upływie czasu, w jego głowie krążyło wiele myśli które nie nastrajały pozytywnie, w końcu podjął decyzje i odezwał się do Kaela i jego giermka który najwyraźniej jest częścią zagadki jaką była księga Varitasa:
-Podjąłem decyzje rycerzu-powiedział lecz nagle przerwał mu Kael.
-Przedstawienie mamy za sobą możesz mi mówić Kael-wtrącił i skinął na mściciela aby kontynuował.
-Dobrze Kaelu podjąłem decyzje, złożę raport królowi a później pomogę ci znaleźć księżniczkę i pomóc temu chłopakowi, tym razem nie na zlecenie lecz z pobudek osobistych, a mianowicie ze względu na przypadłość tego chłopaka i jej powiązanie z tą przeklętą księgą-powiedział i skierował pytające spojrzenie na rycerza.
-Twoja pomoc będzie nieoceniona lecz jestem pewien że król będzie chciał zlecić ci zadanie odszukania jego córki-powiedział zdziwiony propozycją mściciela.
-Od ukończenia 15 roku życia pracuje jako mściciel, początkowo jako czeladnik później jako mistrz, a ta sprawa stała się dla mnie osobista od momentu w którym wrobiono mnie w morderstwo i odkryłem powiązania z tą księgą która odebrała mi wszystko co było dla mnie cenne, nie chcę aby wiązały mnie przysięgi ponieważ boje się że mógłbym je złamać a tego nigdy nie zrobię-powiedział spokojnym głosem w którym czuć było nutę bezbrzeżnego smutku.
-Dobrze więc musimy na początku odwiedzić króla, lecz biorąc pod uwagę twój stan może to być problematyczne-mówiąc to krytycznie spojrzał na świeżo opatrzony bok Yahela.
-Do króla pójdę teraz, myślę że zdanie raportu nie zajmie mi więcej niż kilka godzin, ty przygotuj jakiś przedmiot w którego posiadaniu była księżniczka i spotkajmy się przy północnej bramie, stamtąd udamy się do magów z gildii w Moren-powiedział Yahel i energicznie wstał jakby nic mu nie dolegało.
-Myślisz że magowie będą w stanie podać jej lokalizacje?-spytał zdziwiony nagłym zaangażowaniem Yahela rycerz.
-Nie ale określą mniej więcej w jakiej części królestwa się znajduje a z tą wiedzą mogę ją wytropić-powiedział pewnym głosem mściciel i wyszedł pewnym krokiem z karczmy na ulicę.
______________________________________________________________________________________________________________
Jakiś czas później...

Kael i Dekus czekali na gotowi na Yahela od godziny w strażnicy obok północnej bramy obydwoje z spuszczonymi głowami pochłonięci w rozmyślaniach nad ostatnimi wydarzeniami gdy z ulicy obok wyszła postać okutana w czarny płaszcz z kapturem prowadząca konia która podeszła do strażnicy równocześnie ściągając kaptur ukazując twarz Yahela.
-Jesteście gotowi?-spytał Yahel którego strój uległ znacznym zmianom w postaci owego płaszcza spod którego wystawał miecz o prostej rękojeści.
-Skąd ta zmiana myślałem że nie używasz broni?-spytał rycerz zdziwiony zmianą wyglądu mściciela.
-Używam lecz dwuletnia pogoń na grzbiecie konia oraz brak dochodów zmusiły mnie do innego ubioru-w chwili gdy to powiedział Kael zobaczył również skórzaną zbroję z metalowymi płytkami oraz rękawice z metalowymi ćwiekami na kostkach które zdecydowanie nie służyły wyłącznie jako ozdoba, gdy zobaczył na sobie taksujący wzrok rycerza uderzył w pękaty mieszek u boku i rzekł:
-Myślałeś że pracujemy za darmo?-i machnął ręką na Dekusa aby ten podszedł co zamyślony giermek zrobił po dłuższej chwili.
-Noś ten naszyjnik do czasu aż nie znajdziemy innego sposobu na hamowanie twoich zdolności-powiedział i dotknął palce metalowy naszyjnik na szyi chłopaka.
-Możemy już ruszać? Wystarczająco długo straciliśmy gdy ty się ubierałeś-powiedział Kael żartobliwym tonem i wysłał Dekusa po konie.

Awatar użytkownika
Klonus
AO St. Legionista
Posty: 362
Rejestracja: środa, 3 sierpnia 2016, 21:12
Medals: 17
Lokalizacja: Bydgoszcz
Gender:
Status:
Offline

AO Optio Uczestnik zlotów IX Kohorty Mecenas IX Kohorty Brązowy Medal Igrzysk IX Kohorty

Opowieść grupowa

Post autor: Klonus » czwartek, 1 marca 2018, 21:15

Moren miało dla podróżników jedną podstawową zaletę - było położone na południe od stolicy, co pokrywało się z przewidywanym kierunkiem ucieczki księżniczki. Dodatkowo znajdowało się stosunkowo blisko. Gildię magów z Moren ciężko było nazwać typowymi magami. Magią zajmowali się raczej przy okazji, sami zaś zawsze uchodzili raczej za mędrców, u których szuka się porady w najbardziej beznadziejnych sprawach.
Pod zamek gildii podjechali Kael, Yahel i Dekus. Warownia przyciągała wzrok jednym, istotnym szczegółem - nie miała wrót. Otoczona wysokimi murami, z licznymi wieżami i basztami, nie tyle miała utrudnione dojście do wejścia, co go po prostu nie posiadała. Przez niezbyt głęboką fosę prowadził drewniany mostek, za którym znajdował się niewielki placyk otoczony ze wszystkich stron murem. Mężczyźni zatrzymali się na owym placyku, zaś Kael zawołał.
- Przybyliśmy z misją od króla Feamera. Prosimy o posłuchanie i pomoc.
Odpowiedziała mu cisza. Dekus zaczął się niecierpliwie wiercić, lecz jego bardziej doświadczeni towarzysze wiedzieli, że należy czekać. Po chwili przez most na placyk wszedł starzec. Nikt nie zwrócił uwagi, skąd się tam wziął. Wyglądało jakby przybył ze wsi doklejonej do twierdzy.
- Ty - wskazał na Yahela - jesteś mścicielem z Tarpy, ale kim są twoi towarzysze?
- To jest Kael i jego giermek, Dekus - przedstawił przybyłych Yahel - Przyszliśmy po pomoc.
- Nie pytam o imiona - odparł starzec - Powiedzcie kim jesteście.
- To rycerz i jego giermek - zaczął mściciel, choć wiedział, że odpowiedź jest bardziej oczywista niż jego własne pochodzenie.
- Jestem przyjacielem króla - wtrącił się Kael.
- Chwalisz się? - skarcił go starzec.
- Pytałeś kim jestem, więc odpowiadam. Tym jestem.
Starzec wlepił wzrok w szlachcica, ten jednak wytrzymał pojedynek.
- Nie wejdziecie - orzekł w końcu.
- Mamy misję od króla - rzucił Yahel.
- Wymaga ona wejścia do twierdzy gildii? - spytał z chytrym wyrazem twarzy starzec.
- Wymaga znalezienie pewnej osoby - odparł Kael podając małe zawiniątko. Starzec rozwinął je odsłaniając na światło dzienne niewielką delikatną tiarę.
- To kobieta - stwierdził mędrzec.
- Gdzie jest teraz?
Starzec przymknął oczy i wskazał ręką kierunek.
- Aura jest silna. Może być z dzień drogi stąd.
Kael stał jak wryty. Nie dlatego, że cały rytuał okazał się tak prosty. Patrzył na rękę skierowaną na wschód.
"[...]wola naciśnie na Formę, ciało to tylko podła Materia[...]" Jacek Dukaj "Inne pieśni"

Awatar użytkownika
Dequ
Fabri
AO St. Legionista
Posty: 43
Rejestracja: piątek, 17 lipca 2015, 21:54
Medals: 1
Lokalizacja: Szczecin
Gender:
Status:
Offline

AO Optio

Opowieść grupowa

Post autor: Dequ » niedziela, 4 marca 2018, 11:31

[W międzyczasie....]

Kapitan Maikih uważanie godzina po godzinie, dzień po dniu przyglądał się wodom Nyt-u. Poszukiwania zaginionego statku znając jedynie orientacyjną ostatnią lokalizację nie są łatwym zadaniem. Doświadczenie marynarza i znajomość wód wydawać miały zdać się na marne. Jednakże Maikih był człowiekiem niesamowicie upartym. Zawsze dotrzymywał swej obietnicy.
I tak mijały kolejne godziny na spokojnych morskich wodach. Po Elfim statku nie było choćby nawet kawałeczka deski.
- " No zaginął, wyparował, nie ma, to bez sensu" - rzekł jeden z majtków pokładowych.
- " Nie mam pojęcia w ogóle czego my szukamy, znaleźć statek do końca nie wiadomo gdzie, co za bzdura" - rozmowę nawiązał kolejny członek szeregowej załogi.
- " Macie rację, też wolałbym siedzieć w karczmie popijając zimnego samogonka niż siedzieć na tym durnym statku wykonując to idiotyczne zadanie" - dopowiedział kolejny.
Kapitan wszystko słyszał. Początkowo chciał ustawić swą załogę do pionu, jednakże w niego też wstąpiła wątpliwość. Postanowił dać załodze ponarzekać. To czasami pomaga.
Wtem do statku zaczął się zbliżać królewski kruk - z wiadomościami. Maikih pośpiesznie odczytał przekazaną mu wiadomość.
Mówiła ono, że podobno jakiś rybak zauważył kawałki elfickiego statku u wybrzeży Svartur.
- " Svartur ?, cholera przecież to kawał drogi stąd. Jak to możliwe skąd się tam wzięli. " - krzyknął kapitan wydając jednocześnie załodze rozkaz o obraniu nowego kursu.

(Kilkaset mil później)

W miarę zbliżania się do wybrzeży Svartur pogoda zdawała się nietypowo pogarszać. Zwykle zmiany następowały jedna po sobie. Spadające ciśnienie - wzrost zachmurzenia- wzmagający się wiatr - spadek temperatury.
Tymczasem w pobliżu jednego z trzech archipelagów temperatura gwałtownie spadała mimo braku wiatru , ciśnienie rosło mimo całkowicie zachmurzonego nieba.
" Co do ch...? Co tu się odpier.... " krzyknął kapitan (jako człowiek morza nie przejmował się zbytnio stylistyką) mający ochotę zawracać, jednakże w tym czasie dostał komunikat od załogi, że na brzegu zauważono części rozbitego statku elfów oraz ciała elfów.
Niestety kamieniste i dość spiczaste wybrzeże nie pozwalało podpłynąć statkiem bliżej. Toteż kapitan zdecydował się zarzucić kotwice oraz wraz z kilkoma członkami załogi, że podpłynie na niewielkiej szalupie ratunkowej.
Gdy znaleźli się na brzegu od razu uwagę przykuł im jeden bardzo dziwny szczegół. Ciała eflów nie były ułożone w sposób nieregularny, przypadkowy. Zdawały się układać w jakiś znak. Maikih postanowił wspiąć się na pobliski skalisty klif by przyjrzeć się z góry. Gdy tylko dotarł na szczyt jego twarz momentalnie zbladła. Ciała elfów ułożone były w literę: V.
Przerażony kapitan zdecydował się opuścić ląd i wrócić na statek.
W miarę oddalania się od brzegu i zbliżania się do statku pogoda zdawała się polepszać. Gdy Maikih wraz z załogą dotarli na swój statek - rozpogodziło się. Zdawało się to mówić jedno - na krainę Svartur nałożono jakąś klątwę. Jednak kto byłby w stanie być tak potężny by swą magią objąć cała krainę ? - Zastanawiał się Maikih, gdy nagle krzyknął:
" O kur... !, chłopaki do roboty, już ja wiem co oznacza ta litera. Musimy powiadomić Aredor, szybko ruszać się w leniwe robaki, inaczej rzucę wam rekinom na pożarcie a wasze flaki zjem na kolację !" - krzyknął jak nigdy do swej załogi Maikih.
“So comes snow after fire, and even dragons have their endings.”
- J.R.R. Tolkien (or G.R.R. Martin?)

Awatar użytkownika
Zbigniew
Co-OP Legionista
Posty: 102
Rejestracja: środa, 3 sierpnia 2016, 15:09
Medals: 14
Gender:
Status:
Offline

AO Optio Uczestnik zlotów IX Kohorty Mecenas IX Kohorty Złoty Medal Igrzysk IX Kohorty

Opowieść grupowa

Post autor: Zbigniew » niedziela, 4 marca 2018, 15:16

Starzec skierował się w stronę muru z którego poprzednio się wyłonił, lecz zatrzymał go brzęk mieszka którym Yahel uderzył o dłoń równocześnie mówiąc:
-Sprowadź tu Weza, to powinno pokryć wszelkie koszty-powiedział mściciel i rzucił mieszek starcowi który jednak wykazał się niezwykłą zręcznością jak na jego wiek.
-Zaraz powinien tu być-co znaczyło że starzec użył komunikacji bardziej niezawodnej niż zwykłe słowa.
Na maga Weza musieli czekać znacznie dłużej niż na starca który wyłonił się w chwilę po ich przybyciu, lecz ich cierpliwość została nagrodzona w postaci wyłaniającej się z muru postaci w fioletowej todze sięgającej do samych stóp lecz jakimś sposobem zagiętej w ten sposób aby nie dotykała ziemi.
-Dobrze widzieć cię w dobrym stanie Yahelu, ile to już lat minęło?-powiedział uśmiechnięty mag widocznie zadowolony z wizyty dawnego druha.
-Jeśli mnie pamięć nie myli to 5 lat, mnie też dobrze cię widzieć, a to są moi towarzysze rycerz Kael i jego giermek Dekus-mściciel przedstawił towarzyszy którzy skinęli głową w odpowiedzi na krótki ukłon ze strony maga.
-Miło mi was poznać, nazywam się Wez i jestem zaklinaczem z Moren-powiedział mag i spojrzał pytająco na Yahela.
-Twoi konfratrowie już pomogli mi z jednym z naszych problemów lecz pozostaje jeszcze jedna kwestia która musi zostać rozwiązana-powiedział Yahel.
-Zamieniam się w słuch przyjacielu-mag wypowiedział te słowa z nutą smutku w głosie.
-Na Dekusa zostało rzucone zaklęcie z księgi Varitasa, w wyniku czego stracił mowę, czy jesteś w stanie zdjąć zaklęcie?-spytał Yahel i spojrzał przyjacielowi w oczy, w których pojawił się błysk zainteresowania.
-Tak jestem ale to potrwa, chłopak musiałby tu zostać na kilka miesięcy-powiedział mag i zwrócił wzrok na chłopaka który najwyraźniej walczył z myślami a gdy bitwa ta dobiegła końca gwałtownie pokręcił głową.
-Wolałbym żebyś na czas łamania zaklęcia wyruszył z nami, albowiem Dekus jest niezbędnym członkiem naszej drużyny-powiedział Yahel i uśmiechnął się do przyjaciela z iskrą dawnego siebie, wiedział bowiem że Wez skorzysta z każdej okazji wyrwania się z ponurej twierdzy przepełnionej sędziwymi mistrzami którzy całe swoje życie poświęcali na studiowanie ksiąg.
-Z radością przystanę na twoją propozycję, pod warunkiem jednak że twoi towarzysze nie mają nic przeciwko-powiedział mag na którego twarzy pojawił się szeroki uśmiech jakby właśnie został pochwalony przez swego mistrza.
-Mag zawszę przyda się podczas misji jaką przyszło nam wypełniać-powiedział do tej pory milczący rycerz i pokiwał głową w ramach zgody.
-A więc jest jakaś misja, musicie mi o niej opowiedzieć może będę w stanie pomóc-powiedział Wez z którego twarzy nie znikał szeroki uśmiech.
Jakiś czas później w karczmie pół dnia drogi od Moren Wez usłyszał jedną z tych historii w które ciężko jest uwierzyć bez wychylenia kilku kufli.

Awatar użytkownika
Lirio
Patrycjusz
Posty: 19
Rejestracja: sobota, 27 sierpnia 2016, 00:59
Medals: 6
Gender:
Status:
Offline

Uczestnik zlotów IX Kohorty Mecenas IX Kohorty

Opowieść grupowa

Post autor: Lirio » poniedziałek, 5 marca 2018, 15:20

"Jako księżniczka muszę się zachowywać jak księżniczka, muszę myśleć przyszłościowo, nie jestem zwykłym podlotkiem, który może popełniać błędy. muszę wykazać się mądrością i umysłem godnym mędrca a nie pustej lalki za jaką mają mnie wszyscy naokoło - choć może to i dobrze? Przynajmniej przez jakiś czas będę mogła mylić tych, którzy dybają na moje życie. " - Pomyślała Flawia i skierowała konia na wschód.

Doszła do wniosku, że chcąc zmylić swoich wrogów musi zastosować fortel najłatwiejszy z możliwych. W swojej ucieczce nie może udać się tam, gdzie będą jej szukać.

Pamiętała jak matka wspominała o Wielkiej Puszczy na wschodzie. Nieprzeniknionym lesie, gdzie bez znajomości postawowych zasad przetrwania nie ma po co wchodzić. W tymże lesie roiło się od istot magicznych i niemagicznych. Wielka Puszcza była jakoby odrębnym i samowystarczalnym organizmem, gdzie można było spotkać miłą wiewiórkę jak i podstępnego demona.

Flawia pomyslała przez chwilę, że udając się w tamtą stronę sama wydaje na siebie wyrok, jednak po chwili odzyskała pewność siebie, przypominając sobie słowa matki:

"Córeczko, pamietaj, jesteś moją jedyną córką, moją gwiazdką z nieba, moim skarbem. Nie jesteś byle kim. Jesteś Ksieżniczką, nadejdzie czas, że będziesz Wielką Królową Sfer Dwoistych..


"Kim mamo?! - mała Flawia przerwała matce..

"Kiedyś zrozumiesz.. - niewyjaśniając córce niejasności kontynuowała- I dlatego nie możesz się poddać byle strachowi, musisz być silna bo to na Tobie będzie spoczywać odpowiedzialność za równowagę światów. Kiedyś będziesz musiała podjąć decyzję, która będzie trudna, jednak wiem, że wybierzesz mądrze. Także córeczko, pamietaj kim jesteś, kim będziesz. Nie daj się pokonać. Nie wolno Ci się poddać, słyszysz?!

"Tak mamo"- odpowiedziała matce mała księżniczka coraz bardziej zastanawiajac się co mówi matka. O co jej chodzi? Krolową tak... by nośić piękną koronę, piękne suknie.. mieć pełno pokojówek i cały dwór na swoje usługi..- rozmarzyło się dziecko."

"Obiecaj mi! Obiecaj mi, że się nie poddasz, i nie dasz się! Obiecaj! " - Królowa przerwała córce moment, gdzie księżniczka jako mała dziwczynka marzyła o tym wszystkim o czym marzą małe dziewczynki.

"Obiecuję"- rzekła Flawia.


"Teraz mamo zaczynam troszkę rozumieć o co Ci chodziło, jednak nie wszystko jestem w stanie pojąć co chciałaś mi przekazać.. mamo.. tak bardzo za tobą tęsknię.. tak bardzo chciałabym żebyś tu była. Z tobą wszystko było prostrze, łatwiejsze.. Ty wszystko wiedzałaś, zawsze byłaś taka opanowana i mądra.. mamo.. " - załkała Flawia zasypiając w opuszczonej w lesie chacie drwali.

Następnego ranka sytuacja w umysle księżniczki jakoby się zmieniła.
" Dobrze mamo, będę taka jak chciałaś, żebym była. Postaram się czynić tak, żebyś mogła być ze mnie dumna.. (wiem, że gdzieś tam czuwasz nade mną.. ) Jestem księżniczką, Twoją Córką! Nie dam się!"

"teraz to bym się napiła tego Ducha Puszczy co ojciec trzyma go na sytuacje stresowe, jemu pomaga... "

Awatar użytkownika
Dequ
Fabri
AO St. Legionista
Posty: 43
Rejestracja: piątek, 17 lipca 2015, 21:54
Medals: 1
Lokalizacja: Szczecin
Gender:
Status:
Offline

AO Optio

Opowieść grupowa

Post autor: Dequ » czwartek, 8 marca 2018, 15:46

Yahel, Kael, Dekus oraz ich nowy członek drużyny Wez rozpoczęli swą wyprawę. Do końca sami nie wiedzieli gdzie tak na prawdę idą. Znali jedynie kierunek - na wschód. Sam młodzieniec był niesamowicie uradowany. Fakt, że uznany został za pełnoprawnego członka drużyny oraz odmowa towarzyszy dotycząca zostawienia go na kilka miesięcy w Moren napawała go dumą.
" Jestem jak prawdziwy rycerz ! Mam drużynę, w której jest mag, jesteśmy w trakcie ważnej misji ! " - myślał z ekscytacją Dekus.
Podróżnicy co jakiś czas zatrzymywali się przydrożnych karczmach. Postoję te dawały koniom odpocząć, podróżnikom napić się oraz zjeść, zaś w międzyczasie na zapleczu Wez próbował złamać z giermka klątwę. Choć karczmy różniły się wyglądem, serwowanym jedzeniem i różnorodnością trunków, łączyła je wszystkie jedna rzecz - Opowieści o wydarzeniach w Svartur i losie eflów. Teorii i głosów było wiele. Jedni zwiastowali powrót Varitasa, inni uznali, że mrok zaleje cały Aredor, inni zaś uważali to za jeden wielki żart. Najwięcej powodów do narzekań mieli krasnoludzie. Strach, lęk, obawa sprawił, że statki handlowe szerokim łukiem omijały Svartur. Toteż na królewskim kontynencie zaczynało brakować surowców takich jak: stal, żelazo, kamień -niezbędnych do prowadzenia choćby kuźni czy wszelkiego rodzaju warsztatów.
- " Myślisz, że te głosy, które pojawią się co rusz to prawda ?" - spytał Kael.
- " Oby nie...nie możemy się tym przejmować, skupmy się na naszej misji. To jest nasz priorytet. Jeden problem na raz. " - odpowiedział mściciel. Wydawać by się mogło, że nie przejmuję się tymi opowiastkami. Jednakże stałe zerkania na zaplecze i częste pytania do Weza na jakim etapie znajduję się z giermkiem zdawały się temu przeczyć.
- " Masz rację, nie możemy za dużo myśleć. Jak to mówią im mniej wiesz tym lepiej śpisz. Zbierajmy się szkoda czasu, wołaj tego mojego giermka i maga. Ruszamy dalej " -rzekł rycerz.

Podróżnicy wrócili na trasę. Zapadał zmrok. Mimo, że mogło wydawać się to niebezpieczne noc była najlepszym okresem by szybko przemieszać się. Wszystko dzięki Wezowi, który potrafił rzucić zaklęcie widzenia, toteż dla jego towarzyszy nie było żadnej różnicy czy to dzień czy noc. W nocy po prostu wszyscy spali więc można było pędzić nie zostając co chwila zaczepianym przez upierdliwych handlarzy, krętaczy, oszustów czy też rzezimieszków. Niestety czar ten nie działał na Dekusa, gdyż rzucona na niego klątwa zdawała się blokować wszelkiego rodzaju zaklęcia. Biedaczek musiał więc polegać na swoich towarzyszach i po omacku podążać za nimi. Mijały kolejne godziny nocnej przeprawy. W pewnym momencie towarzyszący przez cały czas stukot kopyt ucichł. Zdezorientowany Dekus nie wiedział co się dziejej.
" - Uwaga kryć się ! " - ciszę przerwał Wez. " - Nadchodzi troll, przygotować się do walki " - słowa Yahela wprawiły Dekusa w osłupienie.
" - Troll, gdzie co jak ? Nic nie widzę ! " - chciał krzyknąć przerażony giermek.
Wtem zza jego pleców wydarł się ogromny ryk. Giermek poczuł na swych plecach dłoń - " Chowaj się ! ", krzyknął Kael odrzucając giermka na pobocze. Rozpoczęła się walka. Stukot mieczy, ryk trolla, świst oraz blask rzucanych przez Weza zaklęć jedynie na chwilę rozświetlał pole bitwy. Widać było jedynie kontury sylwetki. Troll był ogromny - miał jakieś cztery metry wzrostu.
" - Nie dam mu rady " - głos Yahela nie napawał optymizmem.
" - Wytrzymajcie jeszcze chwilę " - odpowiadał mag.
" - Aaaaaaaaa ugh arghhhhhh grrrrr" - wciąż ryczał troll.
Zacięta walka trwała wydawać by się mogło w nieskończoność. Przerażony Dekus próbował wypatrzyć jak aktualnie wygląda sytuacja, gdy nagle rozbrzmiał głośny krzyk Kaela - " Złapał mnie ! Cholera... nie dam rady się uwolnić. Uciekajcie " - krzyczał ze słyszalnym w głosie ogromnym bólem rycerz.
Wtem dzięki kolejnemu niestety nieskutecznemu zaklęciu maga Dekus wypatrzył sylwetkę trolla trzymającego w swych wielkich łapskach głowę Kaela zbliżającą się do paszczy potwora.
" - Kael NIEEEEEEE ! " , głos Dekusa nie tylko zaskoczył każdego ale też to co się po chwili momentalnie wydarzyło. Ze łzami w oczach ale też z wyrazem twarzy śmiertelnie poważnej młody giermek powstał z pobocza. Otrzepał się z piaskowego pyłu. Z okolic jego klatki piersiowej zaczęło wydobywać się silne światło. Tak silne, że można było odnieść wrażenia jakby nagle zrobił się środek dnia. Stanął na przeciw trolla gotowego skonsumować Kaela. Dekus zaczął mamrotać coś pod nosem. Nikt nie był w stanie zrozumieć co on mówi, słowa nie pochodziły z żadnego znanego języka. Gdy skończył, skierował dłoń w stronę trolla. W mgnieniu w kierunku trolla skierowana została ogramna ilość skumulowanej energii, która sprawiła, że potwór po prostu wyparował. Nie było po nim żadnego śladu. Jedynie słychać było trzask uderzającego o ziemię Kaela.
Towarzysze początkowo stali w osłupieniu starając się przeanalizować to co się przed chwilą stało. Spojrzeli najpierw na siebie a potem w kierunku Dekusa.
" - Młody, coś ty właśnie ... zaraz, zaraz czy ty przed chwilą ... ? - rzekł dyszącym głosem Kael, starający się pozbierać myśli.
Odpowiedzi nie uzyskał. Jak to do tej pory zwykło bywać - Dekus po prostu zemdlał.
“So comes snow after fire, and even dragons have their endings.”
- J.R.R. Tolkien (or G.R.R. Martin?)

Awatar użytkownika
Klonus
AO St. Legionista
Posty: 362
Rejestracja: środa, 3 sierpnia 2016, 21:12
Medals: 17
Lokalizacja: Bydgoszcz
Gender:
Status:
Offline

AO Optio Uczestnik zlotów IX Kohorty Mecenas IX Kohorty Brązowy Medal Igrzysk IX Kohorty

Opowieść grupowa

Post autor: Klonus » piątek, 9 marca 2018, 22:09

Z osłupienia pierwszy wyszedł Wez.
- Proponuję przeczekać tu do rana - powiedział jakby próbując w tej sytuacji chwycić choć trochę realności - Konie uciekły, a i ja nie wspomogę nas teraz żadnym czarem. Musimy odpocząć.
Kael próbował podnieść się z ziemi. Lewa ręka promieniowała bólem na cały bark, ale najwidoczniej nie była złamana. Nie można było tego powiedzieć o żebrach. Kael zaczął mocniej owijać koszulę wokół piersi. By choć trochę uciec od bólu przeszywającego cały korpus przy każdym ruchu skupił się na otoczeniu. Yahel podszedł do Dekusa.
- Ty chłopcze w tym tempie starości nie doczekasz - mruczał pod nosem mściciel.
- Dobrze żeby doczekał choćby tygodnia - rzucił mag zza pleców Kaela - Mało kto jest w stanie przeżyć taką magię.
Kael próbował spojrzeć na niego, ale zakręciło mu się w głowie. Ciało zdecydowanie domagało się choć chwili odpoczynku. Znajdowali się jednak na środku duktu. Ani miejsca na obóz, ani na możliwość obrony choćby przed dzikim zwierzem.
- Nie zdołamy nawet ogniska rozpalić - rzucił cicho Kael. Każde słowo kosztowało go teraz mnóstwo wysiłku.
- Spróbujcie się gdzieś umościć i prześpijcie chwilę - rzucił Yahel - Mam wzrok nawykły do ciemności, poza tym postaram się wspomóc młodego. Mogę trzymać wartę te kilka godzin.
Kael zsunął się ze szlaku pod pobliskie drzewo, rzucił jeszcze proste zaklęcie wzmacniające - na więcej go już dziś nie było stać - i odpłynął w niepamięć.
"[...]wola naciśnie na Formę, ciało to tylko podła Materia[...]" Jacek Dukaj "Inne pieśni"

Awatar użytkownika
Shinee
AoC Trybun
Posty: 558
Rejestracja: środa, 1 stycznia 2014, 23:26
Medals: 2
Lokalizacja: London UK
Gender:
Status:
Offline

ArcheAge Legionista L2C Legionista

Opowieść grupowa

Post autor: Shinee » wtorek, 13 marca 2018, 23:20

- 4 dni po tym jak Kael, Yahel i Dekus wyruszli ze stolicy...Noc, chwile po pólnocy ---


Od trzech nocy obserwowali zamek, strażników i innych służących, zapamiętując ich rutynę, nawyki i przyzwyczajenia. Dotarcie niezauważonym pod sam zamek, pokonując całe miasto, okazało się nieco większym wyzwaniem niż się spodziewała. Ulice i dachy po północy pełne były złodziei i zabójców więc co rusz musieli torować sobie drogę. Krwawe żniwo zostawione pierwszej nocy i kilkanaście trupów drugiej, spowodowalo że dzisiejszej nie było już nikogo. Wewnętrzne wysokie mury otaczające sam zamek okazały się dziecinną igraszką dzięki domostwom pobudowanym kilka metrów od nich, skracających odległość do ich górnej części o połowę. Rentharri pierwszy raz była w ludzkim mieście i była szczerze zdumiona bezmyślnością i głupota ludzi....tymbardziej kiedy okazało się, że jedna z kucharek zostwia lekko uchylone drzwi do zamkowej kuchni, aby jeden ze stajennych chłopców mógł w nocy napełnić sobie brzuch.

Kucając w cieniu na dachu koszar wojskowych, miała doskonały widok na cały plac zamkowy. Pod sobą słyszała chrapanie, rozmowy oraz inne dzwieki dziesiątek żołnierzy i kolejny raz przyłapała się na rozmyślaniu i wynajdowaniu licznych sposobów w jaki mogłaby ich wszystkich zabić. Nie to jednak było jej misja. Rozejrzała się na boki chcąc się ostatni raz upewnić czy wszyscy są na swoich miejscach. Miała dość czekania. Uniosła powoli rękę w górę i zacisnęła ja w pięść. Z dachu stajni, która znajdowała się najbliżej kuchennych drzwi, bezszelestnie zeskoczyły trzy postacie aby kilka uderzen serca później zniknąć w środku pomieszczenia.

W kuchni paliła się tylko jedna świeczka dajac znikoma ilość światła. Przy stole młody chłopak łapczywie wpychał w siebie duży kawalak wiśniowego ciasta... kiedy nagle zamarł w bezruchu wpatrując się w przestrzeń za plecami siedzacej na przeciw niego kucharki. Ta odwróciła się powoli i w tym samym momencie poczuła na szyi ostrze sztyletu trzymanego przez zakapturzona postać. Dwie kolejne postacie z kuszami wymierzonymi w jej syna, błyskawicznie przesunęły się po bokach do przodu, niknąc jej z pola widzenia.
- Jeśli któreś z was krzyknie..obeje zginięcie. Jeśli spróbujecie uciekac…obeje zginiecie – rzekła we wspólnej mowie Tizel, zdejmując kaptur i ukazując obojgu swoje oblicze. Kucharka na widok Mrocznego Elfa, o których słyszy się tylko w opowiadaniach i czasem straszy dzieci, nieomal upadła kiedy ugięły się pod nią kolana. Chłopak przy stole z szeroko otwartymi, pełnymi niedowierzania i strachu oczami zaksztusil się ,zwracając tym samym uwagę pozostałych na swoją osobę. Tizel uśmiechnęła się tylko szyderczo i kontynuwala ponownie spoglądać czerwonymi jak krew oczyma na kucharkę...
- Masz kobieto wybór…albo zaprowadzisz nas do komnaty waszej księżniczki Flawii…a my może darujemy wam wasze nic nie warte żywota, albo was tu i teraz zabijemy a komnatę i tak znajdziemy – zakończyła odsuwając nieco sztylet od gardła kucharki. Starsza kobieto przełknęła ślinę i skinęła głową. Czuła jak po nodze spływa jej ciepła ciecz...

Od kilkunastu minut szybkim tempem przemierzali kolejne korytarze. Tych kilku nieszczęśników których po drodze napotkali leżało teraz w kałużach krwi. W końcu, na jednym z górnych pięter kucharka wskazała na drzwi, przed którymi stało dwóch strażników opartych o ścianę. –- To tu… -- rzekła cichym łamiącym się głosem –- to komnata ksiezniki Flawi. –- Dowódczyni łowczych wypowiedziała szybko jedno słowo w niezrozumiałym dla niej języku i momentalnie kucharka usłyszała dobrze już znany cichy brzęk wypuszcznaych bełtów. Ciała martwych strażników, że szczekiem gruchnęły o podłogę. Drzwi nie były zamknięte. Całą piątka wpadła do Ciemnej i zimnej komnaty. Pochodnie, świeczki i kominek były wygaszone lecz dla Tizel i jej podkomendnych było jasno jak w dzień. –- Tu nikogo nie ma! –- wykrzyczała wściekła dowódczyni odwracając się do kucharki. – Gdzie jest Flawia? – wysyczała przez zaciśnięte zęby... –- To jej komnata, przysięgam że nie wi… -- Tizel wykonala szybki ruch reka a kacharka zacharczała i złapała się za szyję. Krew wylewala sie z podcietego gardla. Młody chłopak nabrał w płuca powietrza chcąc krzyknąć lecz padł z bełtem wbitym w tył głowy. –- zabierzcie wszystko co mogła uzywac…kawalki odzienia, perfumy, bizuterie…cokolwiek –- powiedziała spokojnym już głosem Tizel i rzuciala na środek komnaty skórzaną torbę. Niedługi czas później dźwięk dzwonu rozległ się na zamkowej wiezy. Tizel oderwała kolejny kawałek jakiejś sukni i spojrzala po swoich towarzyszach.. -- musieli znalesc ciala...zabieramy sie stad -- rzekla podnaszac z podlogi na wpól wypelniana torbe.

Rentharri lekko mrużąc oczy spoglądała na wieżę, z której od kilkunastu sekund dobywał się dźwięk dzwonu. W koszarach pod nią słyszała krzyki, szczęk zbroi i broni, tupot zbiegających żołnierzy... zapanował chaos. Westchnęła lekko podnosząc się z pozycji kucającej. -- Od stuleci smiertlnicy których jedyną zaletą była możliwość rozmnażania się jak króliki, nie widzieli Drowiego komanda w akcji.... a tymbardziej Drowiego Maga Bitewnego -- pomyślała, uśmiechając się jednocześnie i założyła na twarz maskę w kształcie pająka, z otworami jedynie na oczy. Za pomocą szybkich gestów dała znać pozostałym aby oczyścili mury a chwilę później nakreśliła w powietrzu jakiś znak który rozjarzył się fioletem, zamigotał i znikł. Podeszła do krawędzi dachu i spojrzała w dół gdzie kilkunastu, na wpół nagich, trzymjacych tylko miecze żołnierzy wypadło z baraków i bieglo w kierunku zamku. Rentharri wyszeptała jedno słowo a wokół niej zmaterjalizowalo się sześć fioletowych kul energii wielkości zaciśniętej pięści. Sięgnęła za plecy u dołu i wyciągnęła umieszczone tam dwa półmetrowe sztylety. Zeskakując z dachu wyszeptała kolejne słowa a fioletowe kule energii wystrzlily do przodu aby chwilę później przeszyć najbardziej oddalonych od niej mężczyzn... i pozostawić w ich ciałach wypalone dziury. Wylądowała lekko, kilka metrów od bramy koszar, pośród ciągle wybiegających kolejnych żołnierzy. Spojrzała po zakoczonych i zdezorientowanych minach ludzi i uśmiechając się szeroko pod maska zaczęła swój taniec że sztyletami. Kręcąc się wokół własnej osi, raz podskakując, aby chwilę później ciąć w pozycji kucajacacej, blokując parę ciosów aby zaraz potem zrobić przewrotkę do tyłu i wystrzelić kolejne fioletowe kule energii, które co chwilę materializowały się w okol niej...wpadła w bitewny trans. Cały świat zniknął i liczyli się tylko przeciwnicy których musiała unicestwić. NIe wiedziała ile czasu minęło...kilka sekund, minut czy godzin... straciła poczucie czasu. Ocknęła się dopiero kiedy usłyszała jak ktoś wola ją po imieniu. Niewiele osób mogło sobie na to pozwolić, ale ten głos doskonale znała. Używając lewitacji odskoczyła kilknascie metrów w tył, a w locie palcem nakreśliła znak który rozjrzayl się na biało-niebiesko, zamigotał i znikł. Kolejne wypowiedziane słowo i tam gdzie chwilę temu stała uderzyły po sobie trzy błyskawice krusząc kamienną nawierzchnię i pozostawiając wypalone doły. Siła uderzenia wyrzuciła kilku zonierzy w powietrze a inni padli w konwulsjach ginąć chwilę pozniej od wyładowań elektryczności. Kolejny kilkunastometrowy skok i Rentharri zatrzymała się koło Tizel. Dwójka towarzysząca dowódczyni zasłoniła sabą kobiety, co chwilę wypuszczając kolejne bełty.
- Gdzie Flawia - rzuciła zimno Rentharri spoglodajac z za maski na Tizel, która jeszcze lekko oszołomiona przyglądała się pobojowisku. Dziesiatki ludzkich cial walaly sie przed koszarami. Nawet jej pobratyncy nie często mają okazję widzieć Magów Bitewnych podczas walki, mocy oraz destrukcji jaką sieją i przeżyć to aby moc opowiedzieć innym. W ich królestwie zabija się głównie za pomocą trucizn i skrytobójców.
- Jej komnata była pusta i nieużywana od kilku lub kilkunastu dni. Myślę że nie ma jej w zamku. Mam trochę jej rzeczy - odpowwiedziala szybko Tizel wskazując na torbę przewieszona przez ramię.
- Wycofujemy się - powiedziała Rentharri odwracając się jednoczenie w stronę koszar i nakreśliła w powietrzu kolejny znak, który rozjarzył się na czerwono, zamigotał i zgasł. Schowała sztylety do pochew na plecach i wyciągnęła jedna rękę przed siebie szepcząc parę słów. Kilkanaście metrów przed nimi powietrze zaskwierczało i zaczęło parować. Sekundę później pojawiła się mała ognista kula, która natychmiast zaczęła się powiększać. KIlka kolejnych sekund i ryk wysokiego na trzy metry i szerokiego na półtora... zywiolaka ognia rozdarł okolice. Tizel zagwizdała przeciągle dając znak do odwrotu.

W połowie drogi przez miasto Rentharri zatrzymała się na dachu jednego z budynków i spojrzała w stronę zamku. Z za murów widać było czerowne luny i kłęby czarnego dymu rozświetlane przez jasne, białe błyski.-- Widać tutejsi magowie w końcu dotarli... miłej zbawy -- pomyślała uśmiechając się lekko i ruszyła dalej.

Zanna od godziny przemierzała gęstwiny lasu znajdującego się kilka mil od stolicy. Deszczowe chmury zakrywały całe niebo i mimo że świt dawno minął, w lesie panowały ciemności. Trochę żałowała, bo dopiero dwa miesiące temu pierwszy raz ujrzała słońce i kilka dni jej zajęło aby przywyknąć do piękna barw jakimi uścielony był świat na powierzchni. Dzięki miksturze widzenia podarowanej jej przez kapłankę Darre nie miała najmniejszych problemów że znalezieniem drogi powrotnej. Idąc, kolejny raz rozmyślała o tym jak się tu znalazła. Rodzice opowidali jej że wszystko się zmieniło kiedy zostali sprzedani w ręce najmłodszej córki Matki Opiekunki..Rentharri. Ta zawsze dbała aby jej niewolnicy mieli co jeść, gdzie spać i w co się ubrać, nie znęcała się nad nimi i nie zabijała dla uciechy...była inna niż reszta. Kiedy miała pięć lat, Rentharri oddała ją pod opiekę Tizel i kazała trenować...ją zwykła smiertleniczke!!!. Jak mówiła jej nauczycielka jest eksperymentem. Dlatego już dawno obiecała sobie że sprosta wszystkim wymaganiom, nie zawiedzie swojej Pani i przetrze szlak dla innych. Po dziesieciu latach ciężkich ćwiczeń oto jest..na swojej pierwszej misji. Zatrzymała się na chwilę i rękami wykonała kilka znaków, jakby malując w powietrzu słowa. Wiedziała że bez tego, kilka kroków dalej padłaby z bełtem w brzuchu. Gdzieś w koronach drzew kryli się dwaj strażnicy. Dwieście metrów dalej weszła do dobrze ukrytej niedzwieziej groty, która z początku nieco ciasna dalej rozszerzała się aby w końcu przeobrazić się w duża i szeroka na kilknascie metrów jaskinie. W środku polilo się spore ognisko nad którym piekły się kawlaki niedźwiedziego mięsa. Wokół siedziało sześciu wojowników czyszczących broń i cicho o czymś rozmawiali, czasem tłumiąc nagły śmiech. Po lewej stronie dwanaście Ji-karów drzemało zbitych razem pod ściana. Do tej pory nie mogła wyjść z podziwu dla tych zwierząt. Wysokie jak konie, ale dłuższe i potężniejsze, na wpół koty na wpół jaszczurki. Dwie pary niebieskojaskrawych oczu i dwa dzieciecocentymetrowe kły wystające z ich szczęk. Ogromne łapy i pazury, jaszczurzy dwumetrowy ogon. Jeden z nich podniósł głowę i parksnal na widok Zanny. Ogromnie ja to ucieszyło, bo ponad miesiąc wspólnej podrózy musiała go do siebie przekonywać. Pod ściana na wprost, kapłanka Darre wyjmowla jakieś rzeczy ze skurzanej torby. co chwilę coś pod nosem mamrocząc. Po prawej stronie koło dwóch Drider, na widok których Zanne zawsze przechodziły ciarki... i obiecała sobie że nigdy nie zbliży się do tych potworów bardziej niż to konieczne....stała Rentharii i Tizel, które teraz podchodziły do niej powoli. Zanna zdjęła Kaptur ukazując swoją trupio-bladą cerę, która przez piętnaście lat jej życia nie uświadczyła promieni słonecznych, niebieskie oczy i ogniosto-czerwone kręcone długie włosy. Skłoniła się i przyklęknęła na jedno kolano.
- Powstań i mów czego się dowiedziałaś - powiedziała Rentharri stając tuż obok niej.- No i jak sytuacja w mieście po tej burzliwej nocy - dodała umiechajac się nieznacznie.
- Zamykają miasto Pani, setki żołnierzy na ulicach...przeszukują każdy dom, uliczkę czy zakamarek. Wydostałam się w ostatniej chwili.- odparła Zanna wstając do pozycji stojącej i tylko na chwilę, na ułamek sekundy spojrzała na twarz swojej Pani. Szarawą cera, białe włosy po części spięte z tyłu w kitkę, po części luźno spadające na kark, jakaś cześć z przodu po bokach. Fioletowo-różowe oczy, lekko zadarty w górę nos. Na policzkach wytatuowane jakieś niezrozumiałe dla niej znaki. Była piękna. Że spuszczona w dół głową i wzrokiem wbitym w ziemię opowiedziała o potworach które parę dni wczesniej znaleziono w mieście, o plotkach że ktoś miał zabić księżniczkę Flawie i innych mało istotnych rzeczach. Przerwał jej okrzyk kapłanki Darre.
- Mam ją - wykrzyknęła kobieta pod ścianą - i nie...nie jest martwa, ma się całkiem dobrze. Jest kilka..gora kilknascie dni drogi z tąd - kapłanka podchodząc wskzala na jakąś brazoletkę, którą założyła sobie na rękę.. - dzięki niej będę mogła ja wyczuć i ustalic w którym kierunku i jak daleko jest.
Rentharri skinęła lekko głową, wyraźnie zadowolona - Pogoda nam sprzyja, nie będzie dziś słońca...za dwie godziny wyruszamy - powiedziała do wszystkich i spojrzała ponownie na Zanne - A ty coś zjedz i się prześpij żebyś nas nie opóźniała - rzekła i odeszła w kierunku Drider.
- Tak Pani - odpowiedziała dziewczyna wiedząc że dwugodzinna zwłoka jest spowodowana tylko i wyłącznie jej osoba.

Jakiś czas później cała dwunastka pędziła na Ji-karach przez las, w kierunku wskazanym przez kapłankę Darre. Zanna obejrzała się za siebie i dreszcz przeszedł przez jej ciało. Piedziesiat metrów za nimi, klucząc między drzewami dwa Dridery bez problemów dotrzymywały im tempa.

Obrazek

Awatar użytkownika
Klonus
AO St. Legionista
Posty: 362
Rejestracja: środa, 3 sierpnia 2016, 21:12
Medals: 17
Lokalizacja: Bydgoszcz
Gender:
Status:
Offline

AO Optio Uczestnik zlotów IX Kohorty Mecenas IX Kohorty Brązowy Medal Igrzysk IX Kohorty

Opowieść grupowa

Post autor: Klonus » niedziela, 18 marca 2018, 18:15

Od trzech dni jechali za wschód.
Pierwszego dnia było oczywistym, że jeszcze są daleko do księżniczki. Nie zaprzątali sobie tym głowy. Ważniejszy był powrót do sił po nocnej walce bez zwiększania dystansu do uciekającej. Już samo odzyskanie koni okazało się trudne. Miejscowi co prawda je złąpali gdy bez jeźdźców plątały się w okolicach wsi, ale nie myśleli ich oddać właścicielom. Na szczęście siła perswazji maga i mściciela była wystarczająca by wymóc na wieśniakach właściwe zachowanie. Podczas jazdy nadwyrężone mięśnie i nadłamane kości promieniowały bólem, Dekus słaniał się w siodle, ale utrzymywali jako takie tempo.
Drugi dzień przyniósł poprawę zdrowia, organizmy regenerowały się i przygotowywały do dalszych wyzwań. Zaczęli jednak stawać w karczmach i wypytywać o "młodą dziewczynę z dobrego domu". Wydawało się, że tracą na to całą wieczność, ale nie chcieli postępować zbyt gwałtownie, by nie ściągać na siebie uwagi.
Trzeci dzień napełnił Kaela nie tyle wątpliwościami co całkowitą niepewnością. Jechali w stronę wskazaną im w Moren. Nie wiedzieli jednak jak daleko jest księżniczka. I co zrobiła od momentu, w którym wyczuł ją mag z Moren. W karczmach nikt jej nie widział, co tylko świadczyło o pomysłowości i zaradności dziewczyny. Mogło jednak również oznaczać, że po raz kolejny zmieniła kierunek najbardziej oczywisty i pogoń znów zamiast się przybliżać, oddala się.
- Stójcie panowie - odezwała się powstać stojąca przy trakcie.
Kael zatrzymał całą kompanię.
- Dokąd jedziecie? - odezwał się tamten spor kaptura zasłaniającego mu twarz.
- Czemuż cię to obchodzi? - rzucił mściciel podjeżdżając na koniu.
- Bo to lat królowej Haerliny, pani wszystkich elfów na tych ziemiach - nieznajomy zdjął kaptur odsłaniając młodą elfią twarz.
Mściciel szybko rozejrzał się po otaczających trakt kniejach.
- Jest ich co najmniej pięciu - powiedział spokojnie Kael - Śledzą nas już od jakiegoś czasu.
- Siedmiu, panie Owen - poprawił go elf. To, że został rozpoznany, nie zrobiło na rycerzu większego wrażenia. Bywał tu nie raz.
- Nic nie mówiłeś - syknął mściciel.
- Królowa Haerlina jest cioteczną siostrą króla Evranina, który to jest bliskim przyjacielem króla Faemera. Może nam pomóc.
Wtem z zagajnika nieopodal wyszła kobieta. Zbroja, którą nosiła, nie tylko podkreślała jej płeć, ale również znacznie wyższy status w elfiej społeczności. Skłoniła się lekko.
- Królowa Haerlina oczekuje was, Kaelu Owen. Wraz z waszymi towarzyszami.
"[...]wola naciśnie na Formę, ciało to tylko podła Materia[...]" Jacek Dukaj "Inne pieśni"

ODPOWIEDZ

Wróć do „Wolne rozmowy”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 9 gości