Nasze opowieści

... czyli o wszystkim i o niczym ...

Moderatorzy: Konsul, Pretorianin, Moderatorzy Hyde Parku

Awatar użytkownika
Klonus
AO St. Legionista
Posty: 362
Rejestracja: środa, 3 sierpnia 2016, 21:12
Medals: 17
Lokalizacja: Bydgoszcz
Gender:
Status:
Offline

AO Optio Uczestnik zlotów IX Kohorty Mecenas IX Kohorty Brązowy Medal Igrzysk IX Kohorty

Nasze opowieści

Post autor: Klonus » niedziela, 2 lipca 2017, 22:52

Żeby nie zaśmiecać tematu "Nasza twórczość" pozwoliłem sobie stworzyć osobny temat. Powstał w nawiązaniu do zabawy rozpoczętej na części albionowej (viewtopic.php?f=651&t=25263). Tu przewiduję, że wrzucać będziemy krótkie, samodzielne teksty i być może dzielić się swoimi doznaniami z ich lektury.

Na pierwszy rzut "świeżynka" z wczoraj (zawsze zostawiam jeden dzień na autokorektę). Miłej lektury (mam nadzieję).

Statek wykonał ostry skręt przez bok, następnie przerzut przez rufę, pół śruby i lekko ślizgnął się po powierzchni asteroidy, bo po chwili wlecieć w jeden z jej załomów.
Tak właśnie Drake wyobrażał sobie w młodości latanie statkiem kosmicznym. Dlatego wybrał karierę pilota. Dlatego zdecydował się na własną, małą jednostkę i niezależne kontrakty na dostawy. Wolność – o niej marzył od najmłodszych lat. Oczywiście w tych marzeniach nie było wiecznych usterek starej łajby; nie było stale zmieniających się ceł i opłat portowych zjadających wszelki zysk; nie było również nadętych klientów, którzy zbluzgają człowieka na czym świat stoi i najlepiej by mu nie zapłacili nie tyle za dostawę co nawet za towar, który przywiózł.
Promień lasera zniszczył asteroidę kilka metrów od statku. W młodzieńczych marzeniach Drake’a nie było również piratów, którzy właśnie gonili go po pasie asteroid jakiejś zapomnianej przez boga planety. Półbeczką minął kolejny kawał skały, by schować się za nią przed morderczym ostrzałem goniących go bandytów.
- Daj trochę luzu silnikom – odezwał się w interkomie kobiecy głos. To była Mari, nie tyle mechanik, co czarodziejka utrzymująca starą jednostkę przy życiu.
- Jeśli zwolnię, dopadną nas – krzyknął do mikrofonu.
- Jeśli padnie silnik, też nas dopadną.
Wszedł w ciasną śrubę na samych silnikach manewrowych. To powinno dać jednostce głównej chwilę odetchnienia. Tylko chwilę, niestety.
Czemu zdecydował się włączyć Mari w swój „niezależny biznes”? Przy ludziach potrafił znaleźć mnóstwo powodów, ale sam przed sobą nie mógł ukryć, że rejsy w głęboką przestrzeń bywają strasznie samotne. Na co liczył? Chyba na to samo, na co każdy facet napotykający na drodze fajną dziewczynę.
- Drugi okręt leci tuż nad pasem asteroid – odezwał się Wiencky tuż przy uchu Drake’a. Swej wiedzy nie brał oczywiście z monitorów innych stanowisk na mostku. Po prostu stanął przy pilocie i gapił się przez iluminator.
Przystojniak Wiencky był facetem Mari i w przeciwieństwie do niej nie znał się na niczym przydatnym. Przy tym jego najbardziej denerwującą cechą było, że znał się na wszystkim innym. Potrafił godzinami dyskutować sztuce, historii, astronomii (choć nie znał się na niej w stopniu umożliwiającym nawigowanie). Mówił w kilku językach. Ogarniał systemy prawne rządzące większością kolonii… nie tylko prawne, ale i finansowe. Do tego nieźle gotował, grał na kilku instrumentach i ogólnie był człowiekiem, którego nie da się nie lubić. Tak, to w nim denerwowało najbardziej.
Uderzenie w bakburtę rzuciło Wiencky’ego na fotel pilota.
- Siadaj gdzieś i się przypnij – rzucił zdenerwowany Drake. Przyłapał się na tym, że zastanawia się, w jaki sposób Wiencky utrzymał się dotąd na nogach.
Przystojniak rzucił się wygodnie na fotel stanowiska nawigacyjnego i z głośnym kliknięciem zapiął uprząż przeciążeniową. Na początku starcia z piratami obsługiwał jedyne działo na statku, ale po dziesięciu minutach zmagań odmówiło współpracy. Naprawa zajęłaby Mari pewnie dwie minuty, ale ta zajęta była utrzymywaniem przy życiu każdego z dogorywających koni mechanicznych statku, więc jej druga połówka błąkała się po pokładzie szukając czegoś do roboty. Cały Wiencky – środek starcia, a ten nie wie co ze sobą zrobić.
Drake miał poważniejsze problemy niż jeden nieogarnięty członek załogi. Rzeczywiście piraci zaatakowali na dwa statki. Pilot wiedząc, że normalnie ani nie ucieknie, ani nie pokona przeciwnika, spróbował starej sztuczki z pasem asteroid. Niestety właśnie na tym polegała „zabawa w dwa statki”. Jeden wykurzał ofiarę, drugi na nią czekał. Sytuacja nie wyglądała dobrze.
- Z nadprzestrzeni zaraz wyjdzie coś dużego – odezwał się z tyłu Wiencky. I taka jego pomoc… Ani informacji, gdzie, ani jaki to obiekt, albo chociaż jak duży.
- Gdzie? – rzucił Drake uznając tę informację za ważniejszą.
- Od strony tarczy Oriona.
Drake zdębiał.
- Co? – rzucił zdezorientowany.
- Orion to w mitologii greckiej myśliwy… - przystojniak zaczął spokojnie tłumaczyć, jakby to miało obecnie jakieś znaczenie. Drake uznał, że nigdy nie ogarnie tego człowieka.
- Co ty mi tu z jakimiś antycznymi bajkami? Współrzędne podaj.
Po chwili konsternacji Wiencky znalazł na ekranie nawigacyjnym żądane liczby, które podał pilotowi. Ten spojrzał w miejsce, w którym miała wyskoczyć nowa jednostka na placu boju. Niby niedaleko, może się uda. Nim wykonał kolejną pętlę, by wyminąć niewielką asteroidę, kątem oka zauważył rozbłysk. W sumie podobny do wyjścia z nadprzestrzeni, ale za słaby na „coś dużego”. W chwilę później znów znalazł się na kursie umożliwiającym obserwację miejsca zeskoku. Zobaczył kolejny błyska. I jeszcze jeden.
- Co tam się dzieje? – rzucił w tył.
- Nie wiem, pełno trójkątów – i tyle można polegać na pomocy Wiencky’ego.
Drake zaryzykował rzut oka na ekran pomocniczy. Rzeczywiście eskadra wojskowych myśliwców wyszła z nadprzestrzeni. Już zdążyli uformować szyk i zbliżali się do pasa asteroid. Statek piratów czekający nad pasem odlatywał już by za chwilę skoczyć w nadprzestrzeń. Ten, który gonił Drake’a, nie zdoła tego zrobić. Zaczął przedzierać się ku krawędzi pasa, ale chyba sam wiedział, jak daremna jest to walka. Tylko skąd tu wojsko?
- Ty wezwałeś wojskowych? – rzucił do stanowiska nawigacyjnego.
- Nie wiem – odparł tamten z rozbrajającą szczerością.
Cały Wiencky – jak ogarnąć tego faceta.
Teraz zostało jedynie nawiązać kontakt w mundurowymi, oddać się do dyspozycji, pozwolić się odeskortować do najbliższej bazy (która oczywiście nie może być po drodze do portu docelowego), przejść rutynową kontrolę ładunku, poczekać na przesłuchanie, udzielić wyczerpujących informacji, spisać i podpisać protokół i przy odrobinie szczęścia dziś, może jutro ruszyć w dalszą drogę.
Mogło być gorzej…
"[...]wola naciśnie na Formę, ciało to tylko podła Materia[...]" Jacek Dukaj "Inne pieśni"

Awatar użytkownika
Klonus
AO St. Legionista
Posty: 362
Rejestracja: środa, 3 sierpnia 2016, 21:12
Medals: 17
Lokalizacja: Bydgoszcz
Gender:
Status:
Offline

AO Optio Uczestnik zlotów IX Kohorty Mecenas IX Kohorty Brązowy Medal Igrzysk IX Kohorty

Re: Nasze opowieści

Post autor: Klonus » środa, 30 sierpnia 2017, 21:37

Płomień z nielicznych świec rzucał długie języki cienia po drewnianych ścianach pomieszczenia. Zaplecze oświetlane było zwykle przez niewielkie okienko, wychodzące na podwórze, dzięki czemu światło dzienne oświetlało niewielką izdebkę, jednocześnie zapewniając dobry widok na przywożony i rozładowywany towar. Teraz jednak słońce nie świeciło. Była noc. Niby nie jest to najlepszy czas na robienie interesów, ale handel drewnem odbywał się głównie w tak późnych porach. Prawdopodobnie miał na to wpływ duży udział wampirów w rynku tego surowca, a istoty te, co oczywiste, nie lubiły światła słonecznego. Dlatego też gruby handlarz próbował w ciemnościach skupić wzrok na niewielkich monetach, które zliczał i wkładał do niewielkich mieszków. Siedzący przed nim niezwykle chudy człowiek jedynie przyglądał się spokojnie jego usilnym próbom dojrzenia czegoś w tych ciemnościach.
Nagle do pokoju wpadł trzeci człowiek. Podszedł do kupca i powiedział:
- Przyszedł Gość Niedzielny.
Mimo panujących ciemności dostrzec można było, że grubas momentalnie robi się czerwony. Jego wzrok kierował się to na podwładnego, to na chudzielca. W końcu, nie wiedząc, jak wyjść z tej sytuacji, uśmiechnął się niewinnie i powiedział:
- Mamy piątek. Skoro to gość niedzielny, niech przyjdzie pojutrze.
Podwładny dopiero teraz zauważył partnera w interesach swego szefa. Zbladł. Na twarzy chudzielca nie można było jednak zauważyć najmniejszej zmiany.
- Kiepski żart – powiedział w końcu – A człowiek ten, wbrew obiegowej opinii nie nazywa się Gość Niedzielny. Na imię ma Gost, które to imię dziedziczone jest w jego rodzinie od pokoleń, kiedy to jego przodek, wraz ze swoim bratem o imieniu Byd założyli jakąś mieścinę na skrzyżowaniu szlaków handlowych. Wioska szybko urosła w siłę, a oni stali się sławni. Jednak Gość, jak go nazywacie, nie pochodzi z Bydgosti. Jego rodzina przeniosła się nieopodal zagłębia węglowego. Gost przyjechał do nas z miasteczka Nedelno. Nie wiem, czy słyszałeś o niej. Hoduje się tam powszechnie Nedel, roślinkę podobną do głogu, za którą szaleją wogule.
Wśród nieznacznego blasku płonienia świec pojawił się nowy, niczym gwiazda na gołym niebie, błysk przewidywanego interesu.
- Nie o te wogule chodzi. Nedel jest uwielbiany przez te małe futrzaki, skrolle.
Blask w oczach kupca znikł tak szybko jak się pojawił.
- Więc jest to Gost z Nedelna?
- Miał chłopak pecha. Gdy przybył do krainy, zaprzyjaźnił się przypadkiem z jakimś południowcem. Wiesz, jacy oni są. Wszystko, co można zmiękczają. Tak więc Gost przedstawiony był wszędzie przez swojego przyjaciela jako Gość ź Niedzielnia, co szybko przekształciło się w Gościa Niedzielnego. Łatwe do zapamiętania i zbyt powszechne, by z tym walczyć. Po prostu się przyjęło.
- A ty skąd o tym wszystkim wiesz? – spytał w końcu grubas.
Jego rozmówca wstał. Okazał się nie tylko chudy, ale i Raczej wysoki. Zważył w ręce przygotowane mieszki. Nie liczył ich. Nigdy ich nie liczył. Dopiero wówczas spojrzał przez ogarniający izbę mrok na kupca i powiedział spokojnie, jakby było to najlogiczniejszą rzeczą na świecie.
- Znam go.
Ruszył do drzwi. Jeszcze tylko skłonił się lekko, choć bardziej by nie narazić głowy na kontakt z nadprożem drzwi, niż by pożegnać kupca, i wyszedł.
"[...]wola naciśnie na Formę, ciało to tylko podła Materia[...]" Jacek Dukaj "Inne pieśni"

Awatar użytkownika
Klonus
AO St. Legionista
Posty: 362
Rejestracja: środa, 3 sierpnia 2016, 21:12
Medals: 17
Lokalizacja: Bydgoszcz
Gender:
Status:
Offline

AO Optio Uczestnik zlotów IX Kohorty Mecenas IX Kohorty Brązowy Medal Igrzysk IX Kohorty

Re: Nasze opowieści

Post autor: Klonus » piątek, 1 września 2017, 18:35

Z rozpędu zamieściłem nie tą historię, którą chciałem :P Teraz ta właściwa (sporo starsza, ale mam do niej sentyment):

Rozżarzony pręt z sykiem przywitał sie z wodą. Zaraz po raz kolejny dostanie się w ciepłe objęcia paleniska. Wtem w specyficzny cierpki zapach kuźni wdarł się słodkawy powiew ziół. Klonus zrozumiał, że nie jest w kuźni sam. Odwrócił się. Przy drzwiach stała postać ubrana w ciemny płaszcz charakterystyczny dla druidów z południa. Kowal nie lubił ich. Druidzi przychodzili do kuźni jedynie po niewielkie narzędzia, które, z racji ich niewielkich rozmiarów, chcieliby nabywać za darmo. Kupa z takim diabelstwem była roboty, a przyszedł taki przyjaciel roślin i jeszcze wydziwiał, że niby za długie, za krótkie albo zupełnie złego kształtu. Ten jednak nie zamierzał rozglądać się za sprzętem. Tylko wpatrywał się w kowala.
- Czym mogę pomóc? - spytał w końcu czeladnik.
- Klonus zwany Wysokim, jak mniemam – odpowiedział tamten.
- Załóżmy, że tak. A waść kim jesteś?
- Załóżmy, że to nie ma znaczenia – odpowiedział gość z lekkim ukłonem. – Ważne, kim ty jesteś.
Klonus nie lubił takich ludzi. Wymądrza się taki, a zwykle nie ma nic do powiedzenia. Często wchodził z tego typu osobami w polemikę, by sprawdzić, jak daleko te zabrną w ścieżkę, jaką obrały. Dziś jednak nie miał humoru na takie zabawy. Przybysz chyba zauważył tę lekka irytację, gdyż zaczął z zupełnie innej strony.
- O ile dobrze mi wiadomo, twój ojciec był wielkim wojownikiem.
Klonus, głównie wychowywany przez matkę, która była przeciwna zawodowi jej męża, dokładnie wiedział, jak wybrnąć z długich i zwykle nieprawdziwych opowieści druhów ojca. Słyszał to tysiące razy z ust matki.
- Nie był wysoki, jeśli o to ci chodzi – odpowiedział krótko.
- Ale przeżył wiele bitew – tamten nie zawał za wygraną.
- Jednej nie przeżył – nawet we własnych słowach słyszał ból rannego serca matki.
- Pozwól, że ci coś opowiem – odparł tamten.
Klonus już się nastawił na którąś z historyjek, jaki to jego ojciec nie był mężny i waleczny. Takie rzeczy były miłe, ale po pewnym czasie stawały się nużące. Ta jednak miał odbiegać od wszystkich innych.
- Wielki wojownik, choć niewysoki, jak sam wspomniałeś, wracał któregoś roku z wojny. Przeciągnęła się ona nieco, przez co musiał wracać zimą. Śnieg spowił już ziemię. Wojownik po długiej podróży wyczerpany był okropnie, a przyszło mu stawić czoła kolejnemu zagrożeniu. Oto bowiem w lesie Uss stado wygłodniałych wilków wpadła na jego trop. Pogoń trwała niedługo, co wcale źle nie świadczy o wojowniku. Okrążony został przez watahę na niewielkiej polanie. Znamienne jst to miejsce, gdyż wielki klon tam rośnie. Swymi rozłożystymi konarami zapewnia schronienie i cień wielu istotom. Tegoż dnia miał wziąć pod opiekę jeszcze jedno. Otóż wojownik ten oparł się zdyszany o pień drzewa, a dzierżoną bronią usiekł jeszcze dwie bestie, które pierwsze próbowały go dopaść. Wiedział jednak, podobnie jak atakujące zwierzęta, że nie zdoła się bronić w nieskończoności. Oddał się więc wówczas podpiekę bogów, a ci go wysłuchali. Oto klon wielki ten, pod którym wilki pogoń zakończyły, poruszył się. Najpierw nieco ociężale, jakby smagany jednie lekkim wichrem, później coraz szybciej i sprawniej łajał zgromadzone zwierzęta długimi konarami. Kilka wilków nie przeżyło tego ataku, reszta uciekła, widząc, że szans nie mają. Wojownik ten uradowany przychylnością bogów wrócił do domu. Tegoż samego roku urodził mu się syn. Mężczyzna uparł się, że jest to kolejny dar od bogów i postanowił go nazwać na pamiątkę cudownej ochrony Klonem Z Lasu Uss. Imię to kiepskie i długie strasznie, więc z czasem skróciło się do prostego Klonus, a że postury nieco entowej dostałeś, przydomek Wysoki ci nadano.
- A ty niby skąd to wiesz? – spytał Klonus zdziwiony taką opowieścią.
- Człowiek może niewiele wiedzieć. I druidzi w tej kwestii nie różnią się za bardzo od innych przedstawicieli swego gatunku. Jednak my potrafimy rozmawiać z drzewami, zwierzętami i wszelką roślinnością. A ich wiedza wykracza daleko poza nasze możliwości.
- I sądzisz, że w to uwierzę? – spytał kowal z powątpiewaniem.
- To, w co wierzysz, a w co nie, to tylko twoja sprawa.
- Więc po co mi to opowiedziałeś?
- Bo powinieneś wiedzieć – nie czekając na reakcję rozmówcy druid obrócił się i wyszedł.
Klonus jeszcze przez dobrą chwilę wpatrywał się w drzwi, w których zniknął przybysz. Ocknął się z zamyślenia. Chwycił pręt. Cisnął nim na niewielki stół pod ścianą. Dziś już nie miał serca do pracy. Wyszedł.
"[...]wola naciśnie na Formę, ciało to tylko podła Materia[...]" Jacek Dukaj "Inne pieśni"

ODPOWIEDZ

Wróć do „Wolne rozmowy”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 8 gości